poniedziałek, 6 czerwca 2011

Niedziela, że k*** j***!

Pod hasłem k*** j*** mieliśmy wczorajszą niedzielę! Krótko mówiąc - pomimo pięknej pogodny Gradowa Chmura jednak dała o sobie znać!
Siedzieliśmy całą trójką na podwórku, a dokładniej w piaskownicy. Bo od kiedy dziadek zrobił Kubie piaskownicę, mały spędza w niej niemal cały dzień! Ja oczywiście też muszę angażować się w zabawy - robić babki, ładować piach na wywrotkę, jeździć koparą itd. Wczoraj większość tych obowiązków przejął Krzysiek ;) I gdy tak bawiliśmy się w tej piaskownice przez otwarte okno doleciały nas ostre bluzgi: "K*** j***! Ch*** by strzelił!" I tak na okrągło przez kilkanaście minut moja matka (a jakże!) wyklinała w kuchni w najlepsze! Od samego słuchania robiło się niedobrze! Po jakimś czasie klątwy ustały. Poszłam do domu przygotować zupkę dla małego i na widok zaledwie kilkunastu maleńkich obranych w garnku ziemniaków zrozumiałam na co tak strasznie matka wyklinała! Nie twierdzę, ze zrozumiałam powód, bo uważam, że była to reakcja jak najbardziej nieadekwatna do zaistniałej sytuacji - więc może raczej powinnam napisać, że domyśliłam się co wywołało ten napad agresji słownej. Powód był tak błahy, że samej ciężko mi w to uwierzyć i nie zdziwię się, jeśli nikt w to nie uwierzy! W wiadrze skończyły się ziemniaki!!! Ziemniaki przechowywane są od dawien dawna w piwnicy moich dziadków. Do domu przynosi się je w wiadrze, żeby niepotrzebnie nie stały i nie "marniały". Matka zaczęła obierać je na obiad dla siebie, mojego ojca i brata, a jak się okazało obrała ich tyle, ze wystarczyć ich mogło co najwyżej dla ojca. Każdy na jej miejscu po prostu wziąłby wiadro, poszedł do piwnicy, przyniósł i obrał potrzebną ilość. Ale nie moja matka!!! O nie!!! Czasem się dziwię, ze chce jej się siedzieć i przeżuwać orzeszki! Odstawiła wiadro na miejsce, umyła obrane ziemniaki i chodziła wk**** (bo inaczej nie można określić jej stanu). Brat spał po weselu, a ojciec szwendał się gdzieś poza domem, więc nie maiła komu zlecić wyprawy do piwnicy. Nam przecież nie powie! Ale żeby sama poszła! Gdzie tak! Do piwnicy z naszego domu jest może z 200 metrów - dla ojej matki o jakieś 198 za dużo.
Zrobiłam zupę Kubie, wyszłam z nią na podwórko, jak zawsze przy ładnej pogodnie i poprosiłam Krzyśka, żeby sprawdził, czy są w domu ziemniaki, a jeśli faktycznie nie ma, to żeby przyniósł z piwnicy. W końcu też chciałam obrać na obiad dla nas. Powiem wam szczerze, ze gdybym nie miała w planach kotletów schabowych tylko jakieś mięso w sosie, to zrobiłabym je z kaszą, makaronem lub ryżem i obserwowała co zrobi matka. Ale do schabowego jakoś pasują mi tylko ziemniaczki... Krzysiek przyniósł je więc z piwnicy i zabrał małego do spania, a ja zostałam na podwórku i obrałam. Trochę mi zeszło, bo piwniczne zasoby się kończą - w końcu to już czerwiec, lada chwila w polu będą młode, a w piwnicy zostały niedobitki. A wiedząc, ze matka pewnie tam czeka przyznam szczerze, że najzwyczajniej w świecie po prostu w ogóle się nie spieszyłam., Obierałam te pyrtki spokojnie jeden po drugim, potem poszłam wyrzucić obierki, a wreszcie zabrałam ziemniaki do domu - obrane umyłam i wstawiłam, a wiadro odłożyłam na miejsce. Po chwili minęłam się z matką w korytarzu - niosła wiadro z ziemniakami. Już mi cisnęło się na usta: Co? Same przyszły?, ale stwierdziłam, ze sobie odpuszczę. Jak to mawiał mój dziadek: Nie ruszaj gówna, póki nie śmierdzi.
Po obiedzie nie obeszło się bez kolejnych k*** j***! Jak stwierdził potem Krzysiek - aż go to cieszy! Mnie raczej nie cieszy, bo pewnie nie jedna kurewka poleciała z myślą o mnie, wiadomo, że z nie najlepszą myślą. Choć tak na 100% to naprawdę ciężko byłoby stwierdzić na co z reguły wyklina moja matka.
A teraz sami powiedzcie - czy zachowanie mojej matki jest normalne, a ze mną jest coś nie taki dopatruję się w nim "nienormalności"? Chciałabym wiedzieć, bo czasem naprawdę się gubię. Może moja matka zachowuje się w porządku, a ja jestem nie fair? Proszę, wypowiedzcie się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz