środa, 9 marca 2011

Gradowa Chmura

Moja matka jest starą,zgorzkniałą i sfrustrowaną kobietą. Wyszła za mojego ojca prawie go nie znając, po niespełna roku "weekendowej" znajomości. Ha! I dopiero wtedy poznała jego prawdziwe oblicze! Zaraz po ślubie z uroczego gentlemana zmienił się w chamskiego, bezczelnego i bezwzględnego prostaka. A moja matka obudziła się z ręką w nocniku. Na palcu obrączka, w drodze dziecko... Cóż było robić. Ale po kilku zaledwie latach tej małżeńskiej "sielanki" nie wytrzymała i odeszła od niego. Spakowała torbę,wzięła moich braci i pojechała do swoich rodziców z zamiarem odejścia od mojego ojca na zawsze. Jakiś czas później tatuś również spakował torbę i pojechał za nią. Załatwił sprawę szybko i - że tak się wyrażę - polubownie, bo tym razem bez żadnych krzyków i zbędnych awantur: postraszył matkę, że jak do niego nie wróci, to odbierze jej dzieci. Moja matka niestety była kompletnie nieświadoma swoich praw - nawet tych najbardziej oczywistych - rodzicielskich, i jak pierwsza lepsza idiotka po prostu mu uwierzyła i z podkulonym ogonem wróciła z nim do domu.Wtedy kochany tatuś zrozumiał, że ma ją w garści i w związku z tym może pozwolić sobie na wszystko! I pozwalał sobie latami. Regularnie urządzał awantury - bez względu na to, czy miał powód czy nie, bił ją, zmuszał do seksu, zdradzał... A ona pokornie to znosiła, dalej wierząc w jego straszaka i rodziła mu kolejne dzieci.
 Ojciec lubił urządzać awantury. Gdy nie miał powodu, choćby nawet najbardziej błahego, po prostu wpadał do domu i zaczynał szperać w kredensie, twierdząc, ze "tu coś miał". Z reguły nawet nie było wiadomo co, wiec tym trudniej było to odnaleźć, a to już był wymarzony pretekst do krzyków i wyzwisk jakich nie znajdziecie nawet w najbardziej wyszukanym słowniku wulgaryzmów! Na przykład, gdy była ze mną w ciąży została przez ojca nazwana "kupą gnoju" - tak po prostu, przez skojarzenie, że siedzi i nic nie robi (oczywiście jego zdaniem). Czyli zwyczajnie - jak kupa gnoju.
Pamiętam, że jako dziecko długo marzyłam, że matka zabiera nas i wyjeżdżamy do babci. Sama robiła mi nadzieję, często przy obiedzie mówiąc ojcu, że od niego odejdzie. On się tylko idiotycznie uśmiechał - wtedy nie wiedziałam dlaczego się śmieje, przecież powinien się przejąć tym, że już nigdy nas nie zobaczy! Ale on tylko spokojnie mówił: "Dobrze. Ale dzieci zostają ze mną." Wtedy nie wiedziałam, że to właśnie my jesteśmy kartą przetargową. A stawka wzrosła - już nie było nas dwoje, tylko czworo, pięcioro, a w końcu sześcioro. Matka nie miała przeciw niemu żadnej broni, bo nie wiedziała i nawet nie próbowała się dowiedzieć, że w ten sposób, to ona może ojca szantażować, a nie odwrotnie. Więc umilała nam obiadek pytając: "Dzieci, z kim chcecie zostać?" Zgodnym chórkiem odpowiadaliśmy: "Z mamą." "No widzisz!" - mówiła triumfalnie do ojca. A on nawet nie podejmował dalszej rozmowy - spoglądał na nią, uśmiechał się i wychodził. I na tym kończyła się dyskusja na temat rozwodu z udziałem dzieci. Do następnego razu.
Jako dziecko (miałam wtedy może 7-8 lat) przez pewien czas marzyłam o tym, iż pewnego dnia dowiaduję się, że moi rodzie nie są moimi prawdziwymi rodzicami. Przyjeżdża po mnie miła, szczęśliwa para i zabiera mnie do swojego domu, w którym mam swój własny pokój, w ogrodzie wisi huśtawka, a moi nowi rodzice nigdy się nie kłócą i w każdą niedzielę zabierają mnie na wycieczkę samochodem. Żal mi było mamy, bo zdawałam sobie sprawę, że więcej jej nie zobaczę, ale gotowa byłam ją poświęcić dla odrobiny ciepła, prywatności i świętego spokoju. Marzyłam o tym długo. Ale w końcu zrozumiałam, że nic takiego nigdy się nie zdarzy. że muszę się dostosować, albo zginąć.


Matka dalej chodzi jak gradowa chmura. Tak nazwał ją kiedyś brat mojego dziadka. Przez kilkanaście lat słyszałam jej pretensje, że jak on śmiał, że co on w ogóle o niej wie idt. ble ble ble. Nie wiem czemu akurat teraz mi się to przypomniało, w końcu "szczelanie focha" to, jak już pisałam, jej standardowa metoda rozwiązywania problemów i zdążyłam się już do tego przyzwyczaić, co nie znaczy, ze również zrozumieć i zaakceptować. W każdym razie wczoraj przypomniało mi się to określenie i jak się chwilę nad tym zastanowiłam, to doszłam do wniosku, że sama bym tego lepiej nie ujęła! Ona jest dosłownie jak gradowa chmura - krąży, strasząc swym widokiem, nie odzywa się, po to, żeby w najmniej spodziewanym momencie zaatakować - cisnąć garść gradu i zaraz potem znowu krążyć, znów się nie odzywać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz