sobota, 5 marca 2011

Foch "szczelony"

W środę, wychodząc na zakupy, zapytałam mamę, czy mamy wszystko na pączki. Powiedziała, że mamy. Dla pewności spytałam o marmoladę i mąkę, bo widziałam, że się kończyły, ale odpowiedziała, że ma. A w tłusty czwartek przy śniadaniu wyrwało mi się: "Kurczę, a mamy drożdże?" Na to mama: "A zamierzasz coś piec?" Nawet nie udawała zdziwienie. Szukała zaczepki. Myślę sobie, że przecież ja nie - to ona co roku robi pączki. Ja nigdy tego nie robiłam - to raz, a swa - dobrze wiem, jak wgląda "pakowanie się w jej gary". Mamuśka kontynuowała swój wywód: "Ja nie zamierzam robić żadnych pączków!" - rozdarła się na całą kuchnię. Domyśliłam się, że kroi się kolejny foch, więc nic nie odpowiedziałam, tylko wróciłam do karmienia mojego synka. Po chwili mama pyta: "A Krzysiek nie jest w pracy?" - Krzysiek to mój facet, mój partner i ojciec mojego dziecka. Odpowiedziałam krótko: "nie", bo nie zamierzałam wdawać się w dyskusje w obecności pana z Enionu, który na korytarzu zmieniał licznik. Krzysiek się rozchorował i nie poszedł do pracy, bo wybierał się do lekarza. I w tym momencie mama strzeliła takiego focha, ze przestała się do mnie odzywać. Tak... Nie odzywanie się to jej ulubiona metoda odkąd pamiętam. Bez względu na to ile mieliśmy lat, zawsze tak się na nas obrażała - zamiast wytłumaczyć, porozmawiać, czy nawet konkretnie opierniczyć i wrócić do porządku dziennego, po prostu strzelała ostentacyjnego focha i nie odzywała się nawet przez kilka dni. Długość jej milczenia oczywiście zależała od rangi "przewinienia". Jaką skalą się kieruje nie wiem do tej pory. Z reguły zaraz po "sfoszeniu" się krzątając się po kuchni głośno śpiewała - jak na ironię najczęściej pieśni religijne: "matka, która pod krzyżem stała, matka, która się z synem żegnała będzie uczyć ciebie pokory..." Teraz wiem, ze wszystkie te pieśni śpiewała kompletnie bezmyślnie. W końcu gdyby trochę pomyślała, to z pewnością zmieniłaby swoją taktykę "rozwiązywania problemów". No tak, bo kilkudniowe milczenie było jej metodą rozwiązywania problemów wychowawczych - obrażała się, nie odzywała jakiś czas, po czym zaczynała normalnie rozmawiać nie wracając do sprawy, a tym samym często pozostawiając dziecko w niewiedzy co zrobiło źle. I teraz też się prawie do mnie nie odzywa - nie mam pojęcia dlaczego - czy dlatego, że w tłusty czwartek śmiałam zasugerować smażenie pączków, czy dlatego, że Krzysiek się rozchorował i nie poszedł do pracy...
"Całe lata musiałam walczyć, żeby wasz ojciec zaczął używać mojego imienia!!!" - do znudzenia wysłuchiwaliśmy przez całe lata. Fakt, ojciec nie jest ideałem, rzekłabym nawet, że kawał chama z niego, ale mamuśce w końcu udało się "wywalczyć" aby zwracał się do niej może nie tyle po imieniu, co bardziej osobowo. Zamiast mówić: "zjadłbym co" czy "Wypiłbym co" zaczął "Zrób mi co do zjedzenia/picia". W wyżej wspomniany czwartek oglądałam z moim Robaczkiem książeczki, gdy ona weszła z jakimiś starymi i stęchłymi piżamami i rzekła: "To są takie małe, wiec możesz wziąć dla niego." Spojrzałam na ubrania, na Robaczka i zwątpiłam, bo to były jednak duże rzeczy, a mój synek ma dopiero siedemnaście miesięcy. I w tym momencie mnie oświeciło! Więc jej odpowiedziałam: "Jeśli chodziło Ci o Kubusia, to na niego są jeszcze za duże, a jeśli o Krzyśka, to on sypia w podkoszulkach." Nie odezwała się słowem, więc nie jestem pewna czy załapała do czego piję, ale focha ma nadal, więc pewnie nie. Bo gdyby się zorientowała, to może przemyślałaby swoje dziecinne zachowanie i przestała się foszyć?
Wiedziałam, ze będzie ciężko, jak z nią zamieszkamy, ale nie wiedziałam, że problemy się zaczną jeszcze przed upływem tygodnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz