czwartek, 14 lipca 2011

Wszystko, co dobre...

Trzeci tydzień spokoju. Matka jest u siostry. Nie wiem kiedy wraca, ale już drugą z rzędu noc mam koszmary. Śni mi się ogromna awantura! Niewątpliwie znak, że Gradowa Chmura nadciąga. Jak ten czas szybko leci... Mogłaby jeszcze gdzieś pojechać, bo podczas jej nieobecności odpoczęłam psychicznie i przestałam mieć biegunkę. Ale nie obeszło się też bez negatywnych skutków oddziaływania mamusi - jestem na lekach mających na celu podtrzymanie mojej ciąży. Podczas ostatniej wizyty okazało się, że szyjka macicy skróciła się już i lekko rozwarła. "Jeszcze ze dwa miesiące musi pani pochodzić" - skomentował sytuację lekarz i zapisał mi prochy wywołujące kołatania serca. Telepie mnie czasem po nich straszliwie, ale cóż zrobić. Mam tylko nadzieję, że bobaskowi nie zaszkodzą... Ale przedwczesne narodziny też nie byłyby dla niego korzystne... Więc wcinam te prochy i staram się nie przemęczać, ale z tym jest już gorzej. I jeszcze powrót matki zbliża się nieuchronnie - a to chyba największe zagrożenie dla mojej ciąży! Mogłaby jeszcze pojechać do babci, w końcu z Warszawy ma już całkiem blisko - i posiedzieć tak kolejne trzy tygodnie, albo nawet dłużej. Ale gdzie tam - pewnie zamartwia się czy mój 25-letni brat nie chodzi głodny i musi przyjechać i przekonać się naocznie, że jeszcze żyje i ma się całkiem dobrze. Ale kończą się już zapasy, które przygotowała jemu i ojcu. Myślę, że dla Mirka, to nieszczególny kłopot, bo sam ma już dosyć odmrażanego jedzenia i gdy się wreszcie skończy, pewnie chętnie zje coś innego. Kiedyś razem robiliśmy placki ziemniaczane. Mój Kubuś miał zły dzień i wisiał na mnie całe przedpołudnie, więc Mirek sam obrał i utarł ogromną stertę ziemniaków. Gdy uśpiłam małego chciałam zrobić ciasto, ale sam zastrzegł, żebym tego nie robiła, tylko powiedziała jemu, jak to przyrządzić. Więc gdyby zapasy skończyły im się przed powrotem matki gotowalibyśmy wspólnie i nikt nie strzelałby fochów.
Martwię się tym powrotem matki do domu - boję się, że albo urodzę wcześniej, albo wyląduję w szpitalu. Co wtedy będzie z Kubą? Krysiek zmienił pracę - nie ma go w domu cały tydzień, przyjeżdża tylko na weekendy i cały czas i siedzi na dole usiłując skończyć nasze gniazdko. Kuba chodzi czasem całymi dniami wołając: "Tata! Tata", na każdy dzwonek mojego telefonu także reaguje okrzykiem: "Tata", a zasypia z jego zdjęciem. Więc jakby jeszcze mnie przy nim zabrakło... Nawet nie chcę o tym myśleć! Czasem martwię się jak oboje wytrzymamy tych kilka dni, gdy pojadę urodzić, a co dopiero, jeśli trafiłabym do szpitala na kilka tygodni!!! Nie wiem co wtedy Krzysiek by zrobił? Zwolnił się z pracy? Zabrał małego do Krakowa? Tylko kto by się nim zajmował, gdy Krzysiek jest w pracy...? Przerażają mnie takie myśli! Mając w pamięci, co się działo, gdy byłam na laparoskopii, gdy Kuba miał siedem miesięcy i widząc jak teraz tęskni za ojcem, jestem ciężko przerażona na samą myśl, że coś takiego mogłoby się wydarzyć!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz